Z Kazimierzem Barczykiem, członkiem Trybunału Stanu, przewodniczącym Związku Gmin i Powiatów Małopolski, rozmawia Filip Ratkowski
Dziewięć lat temu działające od zawsze pod Pana przewodnictwem Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski zainicjowało konkurs - plebiscyt na najlepszego wójta Małopolski...
Konkurs wymyślony został jako impreza jednorazowa, która miała uświetnić dziesięciolecie odnowienia samorządu lokalnego. Okazał się jednak przedsięwzięciem tak udanym, że trwa do dziś i cieszy się dużym powodzeniem. Bo wójt potęgą jest i jeśli ma rzeczywiście spełniać dobrze swoją rolę, musi być autentycznym liderem społeczności, a tym łatwiej o to, że za funkcją wójta stoją całe długie wieki tradycji. Pierwotnie ta funkcja wyrastała z roli "zasadźcy", człowieka, który całą miejscowość organizował, negocjował jej ramy prawne, kaptował osadników... Potem pozycja ta przechodziła z ojca na syna, mogła być nawet przedmiotem sprzedaży, wreszcie po wiekach poddana została demokratycznymregułom gry. I teraz co cztery lata społeczność może w wyborach wypowiedzieć się, co tak naprawdę o swoim wójcie myśli. Może też co roku zgłosić swojego wójta do konkursu Stowarzyszenia i Gazety Krakowskiej. To także dobra okazja, by lokalne społeczności dokonały, na swoje potrzeby, oceny bieżących dokonań lidera, a przy okazji i własnych. To taki moment bardzo przydatnej autorefleksji. Bo funkcję wójta można pojmować i wykonywać na różne sposoby. Oczywiście, i bardzo liczy się styl sprawowania władzy, umiejętność organizowania społeczności wokół najważniejszych problemów lokalnych. Takie procesy integracyjne widzimy na przykład ostatnio na Podhalu. W tej krainie indywidualistów, bo wiadomo jacy są górale, udaje się, jak w Białce czy w Bukowinie Tatrzańskiej, tworzyć porozumienia wokół budowy infrastruktury turystycznej. W innych miejcowościach elementem integrującym bywa wykorzystywanie funduszy unijnych dla podnoszenia walorów cywilizacyjnych wsi, w jeszcze innych dążenie do korzystnego rozwiązania problemów komunikacyjnych. Tu na marginesie muszę przypomnieć, że fundusze unijne to najtańsze pieniądze, jakie można wykorzystać dla poprawy życia społeczności i zły to gospodarz, który nie umie po nie sięgnąć! Nie wybuduje gazociągu, kanalizacji, nie odnowi centrumwsi...
Można jednak postawić pytanie o zakres wójtowskiej władzy. Ile też wójt rzeczywiście może? Jaka jest jego rola w zestawieniu z rolą rady i radnych?
Wójt wtedy się sprawdza, gdy umie stać się rzeczywistym liderem społeczności. W Małopolsce mamy 182 gminy, dlatego nie raz i nie dwa widzimy ludzi, którzy po prostu do roli gospodarza nie dorastają. Niekiedy zdarza się, że takie osoby mogą przetrwać nawet kilka kadencji, ale za ich bierność płaci cała lokalna społeczność! Zaryzykuję tu porównanie gminy do wielkiej wytwórni samochodów. Lider z pomysłami i energią może taką korporację wyciągnąć z dna, jak było w przypadku Renaulta, czy Volkswagena. Dobry szef musi swoich współobywateli natchnąć wiarą w powodzenie wspólnych przedsięwzięć i pomysłów. To niemała umiejętność. Małopolska ma wielowiekowe tradycje samorządności lokalnej, datujące się co najmniej od czasów autonomii galicyjskiej. Mamy tu dobry przykład ideowego patrona plebiscytu, WincentegoWitosa, wójta Wierzchosławic, który w wolnej Polsce pełnił trzykrotnie funkcję premiera.
Chce Pan powiedzieć, że dziś każdy wójt nosi w plecaku premierowską buławę?
Oczywiście! Mówię o tym bez jakiejkolwiek przesady. Kierowanie społecznością lokalną to nie tylko doskonała szkoła polityki, ale zadanie w niektórych przypadkach nie mniej trudne niż kierowanie państwem.Wiele osób pełniących dziś ważne funkcje we władzach centralnych ma za sobą solidny staż samorządowy i wbrew pozorom nie dotyczy to tylko ludowców. Są w Małopolsce takie postaci, jak na przykład Marian Zalewski, wójt Szczurowej, czy Zofia Oszacka, wójt Lanckorony, którym w ciemno powierzyłbym najwyższe funkcje.